Zastanawialiście się kiedyś, jak powstają tytuły powieści i kto nadaje im ostateczny kształt? Co przesądza o tym, że to właśnie to, a nie inne zestawienie wyrazów trafia na okładkę? Czy „oficjalne imię” nadaje książce bęben maszyny losującej, uruchomiony w głowie twórcy? A może pisarz siada po prostu przy stoliku kawowym w domu redaktora z kieliszkiem wina i malinową tartą, by przerzucać się z nim bon-motami i pomysłami na tę alchemiczną formułę? Tworzy zaklęcie zapadające w pamięć i oddziałujące na zmysły odbiorcy jak „lukier, miód, liryczne cudo”? Skąd biorą się najpiękniejsze i najciekawsze tytuły książek?
Z pewnością każdy przypadek jest inny i pociąga za sobą trudne do przewidzenia reakcje. Istnieją wszak poczytne książki o niezbyt porywających tytułach, jak choćby seria o Harrym Potterze. Umówmy się, że o ile dalsze części, jak „Harry Potter i Książę Półkrwi” czy „Harry Potter i Insygnia Śmierci” (choć upieram się, że ten tytuł brzmiałby o wiele lepiej, gdyby przetłumaczono ‚deathly hallows’ jako „śmiertelne relikwie”) mogłyby zainteresować czytelnika, który odcyfrowałby je na grzbiecie tomu w jakiejś zalanej deszczem księgarni z dzwonkami rurowymi nad wejściem, o tyle już samo rozpoczęcie serii tomami pt. „Harry Potter i Kamień Filozoficzny” oraz „Harry Potter i Komnata Tajemnic” karze myśleć o tej powieści jak o literaturze typowo dziecięcej. Nasuwa nieodłączne skojarzenie z dużo starszymi książkami o Mikołajku René Gościnnego. Pamiętacie je jeszcze? „Rekreacje Mikołajka”, „Mikołajek i inne chłopaki”, „Wakacje Mikołajka”, „Mikołajek ma kłopoty”…
Trochę tak, jakby czytelnik nie był na tyle bystry, by poradzić sobie z dotarciem do kolejnej części, prawda? Tylko pomyślcie, jak wyglądałaby zatytułowana w analogiczny sposób saga o Wiedźminie Sapkowskiego. „Wiedźmin i ostatnie życzenie”, „Wiedźmin i miecz przeznaczenia”, „Wiedźmin i czas pogardy”…
Jakie są najciekawsze tytuły książek?
Jakie tytuły są więc pożądane? Tajemniczo brzmiące gry słów w rodzaju „Niezobowiązującego spaceru po cmentarzu” czy też „Wierszy dla palących”? Metafory w stylu „Jądra ciemności”? Poetyckie epitety typu: „Czarne słońce”? Zaskakujące zestawienia jak „Zazdrość i medycyna”? Baśniowe i ironiczne zarazem opisy typu „Listy starego diabła do młodego”? A może wpadające w ucho neologizmy w stylu „Ferdydurke”? Zdaje się, że odpowiedź na to pytanie pozostaje jedną z nieprzeniknionych tajemnic czytelniczego wszechświata. Wartą milion dolarów zagadką, którą chciałby rozwikłać każdy wydawca. Niewątpliwie jej rozwiązanie będzie się jednak zmieniać wraz z kolejnymi epokami, modami i autorami. Może w przyszłości najlepsze tytuły wskażą nam algorytmy?
Z drugiej strony piękny, wysublimowany czy zabawny tytuł nie zawsze idzie w parze z równie porywającą treścią. Ileż to razy zdarzyło mi się sięgnąć po książkę tylko dlatego, że skusił mnie jej tytuł! Wstyd przyznać, ale jako fanatyczna miłośniczka zajęcy i królików zakupiłam na przykład kiedyś nudną jak flaki z olejem, niewiarygodną i niesmaczną w boleśnie dojmujący sposób powieść Nicka Cave’a „Śmierć Bunny’ego Munro” z uroczym królikiem na okładce w pakiecie. Parę lat później – jako, że najwyraźniej nie uczę się na błędach – dobrałam do kompletu „Zająca o bursztynowych oczach”. Książka ta… powiedzmy, że nie wywalczyła sobie żadnego z czołowych miejsc w moim prywatnym literackim maratonie. A miało być tak pięknie. Miał być skok w głąb sekretnej króliczej nory pełnej zachwytów i literackich skarbów (jak przy „Alicji…”, która jednak obyła się bez futerkowych zwierząt w nazwie). Przez te doświadczenia, boję się sięgnąć po książkę „Czesałam ciepłe króliki”. Sami rozumiecie…
Gdy gwiazdy odbite nocą na powierzchni stawu okazują się niebem
Na szczęście słabość do poetyckich tytułów pozwoliła mi także poznać pisarza, który do dziś pozostaje jednym z moich ulubionych twórców. To autor tzw. literatury środka – Jonathan Carroll. Już jako mała dziewczynka zastanawiałam się, jakie sekrety kryją w sobie książki z biblioteczki mamy, opatrzone tytułami takimi jak „Muzeum psów „, „Całując ul”, „Kości księżyca” czy „Zaślubiny patyków”. Dotykałam ich grzbietów i przyglądałam się osobliwym ilustracjom na okładkach. Obiecywałam sobie, że kiedy dorosnę, udam się w podróż po ich fantazmatycznych światach. I nie zawiodłam się. Przynajmniej w większości przypadków. Co ciekawe, w debiutanckiej powieści Carrolla („Krainie Chichów”) nawet rozkochani w książkach bohaterowie delektowali się tytułami bajkowych opowiadań dla dzieci ich ulubionego autora. Tak mi się podobały, że do tej pory je pamiętam. Były to: „Brzoskwiniowe cienie” i „Sadzawka gwiazd”.
A ponieważ tak, jak filmowa Amelia uwielbiam robić listy ulubionych drobiazgów, sporządziłam dwa osobiste spisy najpiękniejszych oraz najbardziej pociągających tytułów, na jakie udało mi się dotąd natrafić!
Co o nich sądzicie? I jakie tytuły byście tu dopisali? Jestem bardzo ciekawa!
Tytuły rzeczywiście piękne i ciekawe ? Niestety mi samej nie przychodzą na myśl żadne ciekawe przykłady… No może „Mechaniczna pomarańcza” – tytuł intrygujący, skłaniający do czytania ?
Tak! Tytuł niewątpliwie zapadający w pamięć, tak samo zresztą jak znakomita treść tej książki z osobnym, stworzonym na jej potrzeby, slangiem (i słowniczkiem) oraz kultowy film Kubricka 🙂
Najciekawsze tytuły książek? Na mojej liście na pewno znalazłby się tytuł „Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię” Dawida Fostera Wallace’a. Intryguje też „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Wichy ;). Inspirujący temat do rozważań!
To prawda, długie tytuły potrafią zaciekawić i są zapowiedzią tego, co możemy znaleźć w treści. Może nie zawsze pozostawiają miejsce na domysły, ale czasami mogą być ciekawym rozwiązaniem – jak w przypadku Wallace’a. Tytuł okazał się tu zresztą chyba lepszy niż sama „rzekomo fajna książka, której nigdy więcej nie przeczytam”. Zbiór esejów raczej dla fascynatów Ameryki.
Do najpiękniejszych książek zaliczyłabym „Małego Księcia”, którego autorem jest A. Exupery, powiastka filozoficzna, wiecznie aktualna w swej wymowie. Niewielka ilość stron, ale każda z nich pełna uroku, i mądrości. Sentencje z niej zaczerpnięte na zawsze pozostają w pamięci, jak ta, że dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu- nauka przydatna, zwłaszcza w epoce kultu ciała i marginalizacji przymiotów ducha i umysłu. Warto po tę książeczkę sięgnąć, zarówno po raz pierwszy, jak i powtórnie. Zachwyca!
„Mały książę” to piękny tytuł i równie piękna treść. Jedna z moich najukochańszych książek, przy których nigdy nie mogę powstrzymać łez!
„Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym” Idy Linde. To jeden z najpiękniejszych tytułów!
Rzeczywiście, tak wiele mówiący!
Mnie się jakoś podobają krótkie tytuły książek, na przykład „Bieguni”, „Quo Vaids” albo „Mag” ☺. Fajna strona, pozdrawiam!
A ja lubię dziwaczne, długie tytuły książek, na przykład: „Zapiski na paczce papierosów” Antoniego Pawlaka, „W poniedziałek wieczność wreszcie się zaczyna” Eliseo Alberto czy „Jutro, w czas bitwy, o mnie myśl” Javiera Mariasa. Jakoś tak oddziałują na wyobraźnię :).
Ciekawy tekst! Niektórych tytułów nie znałam. Mnie zawsze przyciągają śmieszne tytuły książek, na przykład „Najnudniejsza książka świata” 🙂 albo „Fruwająca dusza”.