Świat załamujący się w pamięci. Recenzja książki Zimowla Dominiki Słowik

recenzja książki zimowla

Krainy dzieciństwa zawsze są pełne cudów. Nadprzyrodzonych zjawisk, niedokończonych opowieści rodziców i cienistych postaci sąsiadów skrywających przed światem jakiś straszliwy sekret. Skrzypiących samoistnie schodów i kocich wędrówek dzikimi przejściami po zarośniętych ogrodach lub wśród mrocznych ruin. Domowych skrytek, szuflad i szkatułek o intrygującej zawartości, do której nie ma dostępu. Albo przynajmniej zakopanych gdzieś blaszanych pudełek ze skarbami i wiodących do nich map, opalanych nad zapalniczką.

A później się dorasta i wszystkie te przyjemnie rozmyte obrazy zachwycające feerią barw, gwałtownie się wyostrzają i płowieją. Rozbite na tęczę światło zdaje się na powrót składać w surową biel i ogniskować w soczewce oka w boleśnie realistyczny sposób, na nowo ukazując nam pozornie znany już świat. Rwący wodospad, przez który przeskakiwaliśmy kiedyś „z narażeniem życia” okazuje się wtedy tylko wąskim potokiem. Bunkier pod biurkiem, gdzie zamierzaliśmy przetrwać upadek komety, zmienia się w ciasny kwadrat ledwie mieszczący nasze nogi. Magiczne przedmioty z domowych szuflad okazują się stertą niepotrzebnych bibelotów, a puzderka z migoczącymi w świetle pierścionkami, wisiorkami i broszkami przechodzą w nasze posiadanie, ale nie myślimy już o nich jak o magicznych amuletach, bo ich widok wzbudza głównie żal i tęsknotę…

 

Recenzja książki Zimowla Dominiki Słowik

recenzja książki Zimowla
Fot. Grażyna Frąckowiak

Z bardzo podobnym zderzeniem dwóch rzeczywistości mamy do czynienia w głośnej książce Dominiki Słowik pt. „Zimowla”. Jej główna bohaterka jest bowiem dorosła, ale usiłuje powrócić myślami do wydarzeń z 2005 roku, gdy miała około szesnastu lat. Chce jeszcze raz przeanalizować to, co się wtedy zdarzyło i złożyć wyrwane z kontekstu informacje w sensowną całość. Opisywane wypadki załamują się jednak w jej pamięci na styku dwóch perspektyw – dojrzałej kobiety i nastolatki o bujnej wyobraźni. Dodatkowo są konfrontacją wspomnień osoby trzeźwej (jaką jest obecnie) i tej nieustannie dryfującej wśród delirycznych obrazów (wywoływanych w młodzieńczym mózgu przez regularnie zażywane narkotyki). W efekcie wędrujemy wraz z nią po mitycznej małej ojczyźnie, Cukrówce, która w istocie zdaje się ulepiona z cukru, gotowego w każdej chwili rozpłynąć się w bezkształtną masę. Na pograniczu wzmiankowanych światów długo jawi się nam ona jako kraina cudów, w której naga lunatyczka spacerująca nocami po dachach domów i stary pszczelarz, podtrzymujący kijem sklepienie nieba, są tak samo realni.

 

Od szkolnego pokazu iluzji do Drohobycza i Macondo

recenzja książki Zimowla
Grafika z książki „Magia i czarnoksięstwo” (Ch. I Rosenwein, Warszawa 1922)

Senna atmosfera Cukrówki i zachodzące w niej kolejne cuda, które z czasem coraz mniej dziwią jej mieszkańców, czynią z niej oniryczne miasteczko w stylu schulzowskiego Drohobycza albo Macondo ze „Stu lat samotności” Marqueza. Wszystko zaczyna się niewinnie- od tandetnego pokazu iluzji w szkolnej salce gimnastycznej. Później jednak nieodzowne stają się dla czytelnika skojarzenia z realizmem magicznym w dobrym stylu, rodem z literatury iberoamerykańskiej. Dla mnie stanowią one jeden z największych walorów „Zimowli”. Długo czekałam na polską powieść o niespiesznie prowadzonej narracji, w której to, co nierealne tak naturalnie przenika się z tym, co rzeczywiste. Pożądane konotacje wznieca w głowie odbiorcy książki Słowik choćby obraz Makowskiego zaklinającego pszczoły, wyobrażenie księdza, podtrzymującego rękami pochyloną dzwonnicę kościoła czy wizja diabelskich linii papilarnych na dłoniach Magdy. W podobny sposób tkanka tej książki przesiąknięta jest zresztą także duchem Schulza – wystarczy przyjrzeć się relacji córki i ojca, stopniowo popadającego w szaleństwo, opisom wichur przetaczających się przez Cukrówkę czy niezwykłym kurom-sępom Babci Sareckiej, które każdej jesieni próbują odlecieć z dzikimi ptakami na południe.

Abstrahując od wszystkich tych fantastycznych elementów, „Zimowla” jest przede wszystkim powieścią inicjacyjną i jako taka potrafi również potrafi ująć czytelnika. Zwłaszcza wiarygodnymi psychologicznymi portretami młodzieńczych postaci- nie tylko głównej bohaterki, ale też jej przyjaciół: Hansa i Miszy. Ich przygody oraz przemiany z beztroskich urwisów w melancholijnych nastolatków, przytłoczonych ciężarem błędów nieudolnych ojców, przypominają mi trochę szczenięce wybryki i metamorfozy bohaterów „Kota i myszy” Güntera Grassa. W pamięć zapadła mi szczególnie historia Hansa, szyta przez bohatera na jego własny użytek ze świecidełek pozorów i kłamstw, a później rozpadająca się w strzępki na oczach jego przyjaciół.

Ale „Zimowla” to powieść wielogatunkowa. Nie można zapomnieć, że mieści w sobie także kryminalną zagadkę i to potrzeba jej rozwikłania buduje oś opisywanych wydarzeń. Trzeba przyznać, że autorce udał się pomysł na tę intrygę! W miarę odkrywania kolejnych faktów tajemnica wydaje się odbiorcy niemożliwa do sensownego rozwiązania, a ostatecznie prawda okazuje się banalna. Gdy młodej Sareckiej udaje się wreszcie poskładać w całość skomplikowaną układankę, odczuwa ona tylko gorzką satysfakcję, a czytelnicy dzielą ten żal. Tak bardzo chcieliśmy przecież wierzyć, że chodzi o coś więcej… O nienazwane cuda i sekrety, które okazały się jednak na zawsze przynależne krainie dzieciństwa.

 

Na początku było słowo… i na końcu też musi być

czytanie
Daniel Maclise

Moja recenzja książki Zimowla – opowieści o miasteczku z cukru – nie może jednak skończyć się tylko na słodkich akcentach. Muszę niestety zauważyć, że choć język autorki i niebywale sprawny warsztat zachwycają do tego stopnia, że chce się słuchać snutej przez nią historii naprawdę długo, to nie wiem, czy mogłoby to trwać aż tysiąc i jedną noc. Czytając „Zimowlę” odnosiłam wrażenie, że Słowik prześladuje pisarski perfekcjonizm. Niczym bohater „Cudownych chłopców” piszący powieść, która liczy tysiące stron i wciąż nie ma widoków na zakończenie, wyraźnie nie zamierzała ona z niczego rezygnować. Rozciągnęła prawie każdy wątek do granic możliwości, czym obiecała czytelnikowi więcej niż mogła mu dać. Nieustannie coś objaśniała, dodawała, dopowiadała. Te wywody – choć słodkie i lekkostrawne – zamieniały się niekiedy jakby w nawijaną na patyk cukrową watę, bez treściwego środka. W efekcie powieść rozwlekła się do 611 stron! A przecież trafne spostrzeżenia i piękne obrazy można było spokojnie zawrzeć w następnych książkach.

Co ciekawe, zbliżając się do końca lektury odczułam, że i autorka musiała zdać sobie z tego sprawę. Nieoczekiwanie odpuściła sobie bowiem kolejne opisy i dopowiedzenia, streszczając kluczowe dla rozwiązania zagadki fakty na kilku stronach. Doprowadziła w ten sposób do zaburzenia proporcji, którego nie była już w stanie zamaskować.

Te potknięcia można jednak wybaczyć młodej i tak utalentowanej pisarce, która wciąż jeszcze doszlifowuje swój warsztat. Tymczasem pozwolę się jej wieźć „gwiazdowozem” przez kolejne fascynujące światy, jakie – mam nadzieję – otworzy wkrótce przed swoimi czytelnikami!

 

Jeśli podobała się Wam moja recenzja książki Zimowla Dominiki Słowik, koniecznie zostawcie w komentarzu kilka słów. Czytaliście powieść i macie zupełnie inne odczucia? Zapraszam do dyskusji pod wpisem!

One Comment

  1. KaroKot

    Twoja recenzja książki Zimowla Dominiki Słowik zawiera w sobie wszystko to, o czym i ja myślałam, gdy ją czytałam. Z tymże wykazałaś większą cierpliwość dla tej lektury. Ja brnęłam do końca z prawdziwym trudem. Te nieustanne dygresje… Mimo wszystko trochę przerost formy nad treścią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *